środa, 22 lutego 2017

O dostaniu się do szkoły gastronomicznej.

   Dzień dobry, dzisiaj chciałbym podarować wam kolejną cząstkę siebie. Moje zmagania z dostaniem się do wymarzonej szkoły i emocje z tym związane, zapraszam.

    Zacznijmy od tego, że nie byłem w gimnazjum wybitnym uczniem, a i one nie jest wyśmienitą uczelnią. Z osobą, która ma co miesiąc inne zainteresowania i plany na życie, szkoła raczej się mija. Słabe oceny są spowodowane głównie nieobecnościami i zaległościami. Dziwnie to może zabrzmieć, ale dużo czytam książek i zwykle jak mnie nie było w szkole to głównie dlatego, że czytałem (i grałem) do rana i przesypiałem dzień. Sielanka nie może trwać wiecznie. Dużymi krokami zbliżał się test gimnazjalny. Jak to ja w tamtym okresie "jakoś będzie". No właśnie, "jakoś". Żeby nie było za nudno, doszło mi pięć zagrożeń, no i z dojrzałego i niezależnego mężczyzny, wróciłem do przestraszonego 16sto latka. Przedmioty z których jestem teraz bardzo dobry, przestały mi sprawiać kłopoty w jakiś miesiąc, w skrócie, poprawiłem. Pozostało mi czekać na wielki test. O przedmioty humanistyczne się nie martwiłem, ale ścisłe ściskały mnie za gardło. Dzień testu. Oczywiście zaspałem, bo myśl tego, że dam rade wyspać się w 3 godziny była większa niż rozsądek. 3 dni pisania minęły tak szybko, że nie zdążyłem się podrapać po tyłku. Nie wiem dlaczego, ale byłem dobrej myśli. Gdy zobaczyłem wyniki, dostałem ataku gruźlicy ze śmiechu. Matematykę napisałem na 30% co mnie nie dziwi (do tej pory nie znam tego języka), historia, wos i angielski 60%, natomiast mój konik, język polski 80%. To mnie najbardziej usatysfakcjonowało. Raczej się nie martwiłem o dostanie się do szkoły, wystarczyło zawieść papiery.
   Nie zwlekając, od razu po zakończeniu gimnazjum wyruszyłem złożyć papiery. Dzień zapowiadał się dobrze, ale słońce grzało, jakby zbliżyło się o kolejne parę tysięcy kilometrów. Widząc szkołę od frontu zadałem sobie zasadnicze pytanie "co ona taka mała, gdzie jest w ogóle sekretariat?", ale sympatyczna Pani dbająca o porządek wskazała mi dobrą ścieżkę mocy. Wchodzę, patrzę, a tu kolejka na dwadzieścia osób. Pierwsze co, to pomyślałem, że będę czekał co najmniej godzinę i tak niestety było. Kto wie, może nawet tam był ktoś z mojej dotychczasowej klasy, ale kto by zwracał na to uwagę. Wszedłem. Pani sekretarka, która ma prawdopodobnie około 40 lat, wyglądała jakby pracowała w tej szkole co najmniej 50.
- Co będzie? - zmęczona zapytała
- Chciałbym złożyć papiery.
- Aha... w takim razie da kopię świadectwa, test z podstawówki, formularz i dwa zdjęcia.
Sprawnie otworzyłem teczkę i przekazałem zawartość sympatycznej Pani.
- Aha... ale kochaniutki, formularz nie może być wypełniony przez jednego rodzica, bo tak to wygląda, przepraszam za stwierdzenie, ale tak jakby Pan nie miał ojca.. - kurrwwcze, spokojnie, nic się nie stało, poza tym, że muszę się wracać ponad 30 kilometrów w autobusie, w którym klima przestała działać wraz z zakończeniem kadencji pierwszego prezydenta Polski. Odłożyłem to na następny dzień. Dobę później powtórzyłem czynność, dojechałem, przekazałem papiery, tym razem bez zbędnych komentarzy i czekania w kolejce wszystko poszło sprawnie. No niby kurcze nie do końca. Muszę iść do sanepidu założyć książeczkę sanepidowską, czy aby na pewno nie jestem na nic chory, byłem pewny, że nie, ale mus to mus. Będąc tam zobaczyłem, że można oddać włosy na perukę, dla osób po chemioterapii. Skłoniło mnie to do zapuszczania włosów. Wracając do tematu, jako, że jest to badanie kału, obejmuje ono 3 próbki, każdą co 24 godziny, zajęło mi to 3 dni, ale nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń w moim życiu. Po oddaniu próbek pozostało mi czekać około dwóch tygodni. Miałem rację. Nie byłem na nic chory, więc mogłem rozpocząć karierę kucharza, tylko pozostało dostać się do szkoły. Wakacje mijały w napięciu i około w połowie sierpnia znalazłem się na liście uczniów szkoły gastronomicznej, także szczęście. Nie było innej opcji, ponieważ papiery składa się do dwóch szkół, a ja złożyłem do jednej (no przecież). Próg punktowy wynosił 55 punktów, a ja miałem około 80, to znaczy, że niepotrzebnie się denerwowałem.
   Wrzesień, początek roku szkolnego. Parno jak diabli, a ja w garniaku. Jako, że wiedziałem już gdzie jest szkoła, nie błądziłem długo. Dzięki strzałeczkom na ścianach jak w podchodach, udało mi się trafić na salę gimnastyczną. Wcześniej sprawdzając na liście jakiej klasy jestem członkiem, dokładnie się ustawiłem wśród osób znajdujących się pod wskazaną nazwą. Był dość duży tłum i Pani która miała być moją wychowawczynią zapytała się mnie z której klasy jestem, ja odpowiedziałem, że z tej (głupie pytanie), no właśnie, że nie, bo Pani sprawdzając listę, stwierdziła, że chyba mnie coś pogięło (jej spojrzenie tak mówiło). No dobra, no to wróciłem się pod sekretariat, patrzę na listę, kurcze, faktycznie, pomyliłem klasy. Wkraczając po raz drugi na salę gimnastyczną wyszukałem nazwę mojej klasy i jest. Spojrzałem się na twarze i już wiedziałem, że to nie będzie zwykła klasa i że to jest początek czegoś wielkiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz