sobota, 28 października 2017

Łowcy szos, czyli o poślizgu i wylądowaniu w rowie.

      Jak zwykle ciężki poranek, o tyle dobrze, że piątkowy. Para unosząca się nad kubkiem z gorącą kawą i gorące tosty. Sprawdzając czas do wyjścia na autobus, zaczął dzwonić telefon. Odebrałem.
- Halo
- Ty no siema, jedziesz ze mną samochodem dzisiaj do szkoły?
- A o której?
- Ty no tak o 7 - spojrzałem na zegarek, wskazywał 6:30, autobus mam o 7:30, szybki rachunek, czyli w szkole będę zapewne 40min wcześnie. W sumie nie do końca, ale od początku.

     Po rozłączeniu się, zrobiłem sobie kawę w kubku termicznym na zapas, ale że takowe kubki nie za specjalnie tolerują gorące napoje, a zwłaszcza mój, pod wpływem ulatniającej się pary, przecieka, więc nie ma szans, że go włożę w torbę. Z kubkiem w ręku ruszyłem do kumpla. Pierwszym celem, było zatankowanie, trasa w kompletnie odwrotną stronę od punktu docelowego, ale no dobra. Nie zajęło nam to dłużej niż 10min, więc i tak będę szybciej w szkole. Zanim przejdę do sedna sprawy, trzeba omówić kwestię pogody. Była taka typowa szklana pogoda, dość nieregularnie dżdżało (taka mżawka) i było dość ślisko. Trasa kręta, więc jedziemy wolno. Trzeba zaznaczyć, że pojazd którym się przemieszczaliśmy, to nie jakiś szrot.
    Radyjko dogrywało, a my się powoli przemieszczaliśmy, do pewnego momentu. Mniej więcej w połowie trasy, musieliśmy minąć zakręt, więc kumpel zwolnił do 70 i jedziemy. Przejechaliśmy i dosłownie ostatnie 2 metry zakrętu zaczęły komplikować. Czujemy jak przysłowiowa "dupa" nam leci w lewo, panika, kontra w prawo, jedziemy na drzewo, kolejna kontra i kolejna. Wypadliśmy z drogi, uderzyliśmy przodem w pobocze i zrobiliśmy tak zwany "piruet". Zatrzymaliśmy się przodem do głównej drogi. Przedni zderzak włącznie z lampami był połamany, tylni pęknięty, a prawa tylna część samochodu nam wisiała. Po chwili zatrzymał się jakiś samochód i wysiadł z niego facet proponując pomoc. Widocznie jechał za nami. Kumpel zadzwonił po lawetę i próbowaliśmy jakoś wypchnąć samochód z rowu, lecz bezskutecznie.
   Po jakimś czasie, do pracy jechał wujek kumpla, więc zabrałem się z nim, po drodze miałem szkołę. Ogólnie strasznie mnie pozytywnie zaskoczyły reakcje kierowców, bo praktycznie co drugi samochód się zatrzymywał i proponował pomoc. Nic się nam nie stało, ponieważ jechaliśmy wolno, samochód lekko poobijany, ale to czego się dowiedziałem na drugi dzień, położyło mnie na łopatki.
Do brata przyjechał kumpel, niby nic takiego. Po dłuższej rozmowie na temat jakiś głupot nagle powiedział.
- Ty słuchaj, w ogóle wczoraj rano jak jechałem do pracy, tak było ślisko na trasie, że co chwila mi się kontrola trakcji zapalała. Jakiś olej był wylany po całej trasie. - Po całej akcji, brat też mi coś mruknął, że faktycznie coś mogło być. Krew mnie zalała. Chcecie mi powiedzieć, że to wszystko, przez jakiegoś debila z niesprawnym złomem, co ma przecieki? Jeszcze bym zrozumiał, jakby to było przez pogodę. Jeżeli ma się niesprawny samochód, to nie powinno się w ogóle go odpalać, a co już jechać dystans ponad 30 kilometrów, a może dłużej. No ale cóż stało się. Jak to powiedział kumpel po całym zdarzeniu :
- Przynajmniej kawy nie rozlałeś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz