sobota, 4 listopada 2017

Warsztaty piekarskie z dziećmi.

      Są w życiu zajęcia ciężkie i cięższe. Tymi cięższymi jest z pewnością praca z dziećmi, do których trzeba mieć specyficzne podejście. Z dziećmi praca jest o tyle ciężka, że są ciekawe świata i trzeba znać odpowiedź na dużo pytań. Moje umiejętności zajmowania się dziećmi od zawsze były mocno średnie, a tu powierzono mi zadanie pracy z nimi, efekty muszę przyznać wyszły dość interesujące.
   Poniedziałkowa kuchnia. Zostaliśmy zaproszeni przez Panią do sali dydaktycznej, czyli już można się domyślić, że z 3 godziny teorii. Tak też było, ale zanim zaczęliśmy cokolwiek omawiać, została w naszą stronę rzucona propozycja. 


- Słuchajcie. Zostałam przez Panią dyrektor poproszona, abym wybrała klasę, która w sobotę przyjdzie na godzinę 10 i weźmie udział w warsztatach piekarskich z dziećmi - powiedziała Pani nasza od kuchni.
- Co dostaniemy w zamian, bo jakby nie patrzeć, to sobota - kumpel zaczął lekkie negocjacje, które powinny się przemienić w ostre, jednak tak się nie stało, ze względu na dorodne warunki.
- Będziecie mogli nie przyjść na kuchnie, tylko musicie wybrać sobie kiedy - (kuchnie mamy 2 razy w tygodniu po 5h).
Szybka kalkulacja osób dojeżdżających, czy w sobotę jest jak dojechać i wrócić i przyjęliśmy propozycję.
    Sobota. Poranek o dziwo spokojny i bez paniki, także luz. Umówiłem się z koleżanką 2 godziny przed zajęciami, żeby sobie jeszcze wyjść na kawę. Z racji iż nie było nic w lodówce, postanowiłem zjeść jak dojadę, klasycznie jakąś pastę jajeczną i kajzerki. Przewidziałem to, że kobieta potrzebuje czasu, żeby się ogarnąć, a zwłaszcza, jeśli dzwonię do niej w autobusie a ona jeszcze głosem zombie "coooo, o kurde, to już?", więc mam czas spokojnie, żeby zjeść. Szybkie śniadanie na ławeczce, oczywiście z gracją niczym osiedlowy menelix. Obiecana kawa z koleżanką i jazda na umówione warsztaty.
    W pełni gotowi, dowiedzieliśmy się, że zaopiekuje się nami Pan od cukierników, sympatyczny facet, więc nie widziałem w tym problemu, oczywiście była również nasza Pani. Mieliśmy godzinę na przygotowanie wszystkiego (deski, ciasto, narzędzia, naczynia). Jako, że to było moje pierwsze zetknięcie z daną pracownią, na początku straciłem 20 minut na zapoznanie się ze sprzętem. Co zresztą później zaowocowało. Nauczyciele z którymi pracowaliśmy, zadbali również o kawę dla nas i dobry kawałek ciasta do niej, miło z ich strony.
O 11 zaczęli się pojawiać pierwsi rodzice z dziećmi i przyszła również Pani dyrektor. Co się okazało, to nie są zwyczajne warsztaty. Dowiedzieliśmy się, że jest to forma urodzin zorganizowanych dla jednej dziewczynki, co mnie zaskoczyło, bo uświadomiłem sobie, że jesteśmy tam, aby pokazać, że kuchnia bawiąc uczy, ucząc bawi. Stanowisk mniej więcej było cztery, dzieci około 15, więc moja grupa było podzielona na pary i każda para miała swoją grupę, oczywiście w praktyce wyglądało tak, że każdy chodził trochę tu, trochę tam. Dzieciaki były bardzo sympatyczne i ciekawe w czym i jak się robi ciasta,  chciały zobaczyć sprzęt, więc postanowiliśmy, że ich oprowadzimy po pracowni. U niektórych to trwało krócej, ale ja z kumplem musimy robić wszystko na opak i dodatkowo pokazaliśmy dzieciom, jak wyglądają klasy (nie dydaktyczne), a mianowicie :
       Jest to duża sala, która jest podzielona tak jakby na dwie części. Po jednej stronie w rządku znajdują się ławki przed którymi jest tablica, najczęściej na kółkach, norma. Na środku sali, jest wyspa (duży metalowy blat) na której zwykle się wykonuje ćwiczenia. Po drugiej stronie sali są różnego rodzaju chłodziarki, zamrażarki i szafki. Jest to opis klasy przeznaczonej dla cukierników. Oni pracownię mają w oddzielnej sali, kucharze natomiast, mają pracownie połączoną z salą i jest ona większa. Do każdej klasy można przejść bocznymi drzwiami, dlatego mogliśmy dzieciaki oprowadzić, nie robiąc chaosu na korytarzu. Po oprowadzeniu i masie pytań, podzieleni, wzięliśmy się za ćwiczenia. Wyglądało to tak, że na początku Pan wytłumaczył dzieciom jak się robi ciasta, pokazał jak się zwija chałki w różny sposób, a następnie zaczęliśmy pracę. Głównie robiliśmy pączki i chałki, ale to drugie z 3 pasków, w zasadzie to były takie warkocze. Jeżeli jakieś osoby chciały się nauczyć robić chałki, śmiało pokazywaliśmy, ale z początku, wydaje się to za skomplikowany proces.
Pozwolę sobie poniżej wkleić schemat zwijania chałki : 

      Zabawa była przednia i wiele dzieciaków mówiło, że zostanie kucharzami, co mnie strasznie cieszy. po około półtorej godzinie, po dzieci przyszli rodzice i zabrali je do pokoju nauczycielskiego, który w którym miała się odbyć dalsza część imprezy urodzinowej (dzielenie tortu, jedzenie, prezenty). Pani wytypowała mnie i jeszcze 3 osoby z grupy, abyśmy pomogli jej przy podzieleniu tortu, przeniesieniu przygotowanych wypieków i ogólnym doszlifowaniu sali. Koleżanka dzieliła tort, ale było to dość niewygodne, bo tort był mały, a dzieci bodajże szesnaścioro, więc był to bardziej symboliczny posiłek, niż objadanie się.
     Po wszystkim, rodzice nam podziękowali za organizację, co było miłe i wzięliśmy się za sprzątanie. Podczas sprzątania pojawił się u nas Pan od kelnerstwa i zamieniliśmy z nim parę słów. Co się okazało chwilę wcześniej miał on audycję w Olsztyńskim radiu na temat różnego rodzaju herbat i kaw. Zawsze chciałem pracować w radiu, więc zadawałem równie dużo pytań, co dzieci na warsztatach. Gdy posprzątaliśmy, przyszła do nas Pani dyrektor. Strasznie nam podziękowała, powiedziała, że umowa obowiązuje i przy okazji dostajemy 6 za aktywność, jak dla mnie super. Powiedziała również, że zadzwoniła do naszej wychowawczyni, aby powiedzieć, że przyszliśmy na warsztaty i podobno nas wychwaliła, więc mam nadzieję, że wychowawczyni, miała miłą sobotę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz