sobota, 11 listopada 2017

Dzień z życia pracownika sklepu.

      Wakacje to dla uczniów idealny moment, żeby zarobić sobie trochę grosza. Jedni idą do pracy w restauracjach, inni na budowę, a ja do sklepu. Jeżeli by przybliżyć moje miejsce pracy, jest to bardziej supermarket. W momencie odebrania identyfikatora od kierowniczki, poczułem już ten jakże mało skomplikowany fach, sklepowy szeryf, ruszył penetrując wszystkie pułki.

      Najlepiej zacząć od początku, czyli klasycznie, od poranka, znaczy, to zależy od godzin pracy. Raz miałem na rano, a raz na popołudnie, bardziej wolałem popołudnie, ponieważ lubiłem moment zamykania sklepu, a może po prostu mniejszy ruch był, sam nie wiem. Zaczniemy więc od godziny 11. Zadowolony, bo wyspany ja, po zaparkowaniu swojego składaczka przy wózkach sklepowych, musiałem najpierw iść się przebrać i "odbić". Przebranie takie jak bywa w marketach, czyli no nic specjalnego. Wziąłem swój magiczny nożyk, identyfikator i w drogę. Praca prosta, masz dużo kartonów i musisz to wszystko układać na pułkach metodą "nowszy towar do tyłu, starszy do przodu", a puste kartony, do prasy. Robota nudna, więc opiszę, jak się człowiek musi męczyć z poszczególnymi działami.
      1. Alkohole i przekąski.
Ten dział zwykle zaczynałem jako pierwszy, ponieważ jest pierwszy przy wyjściu z zaplecza, więc pod ręką. Alkohole są o tyle problematyczne, że z nimi trzeba diabelnie uważać i są ciężkie. Wódki, wina, whiskey i różnego typu mocniejsze alkohole, zanim się wyłoży, trzeba poukładać, cenniki poprzesuwać, bo raczej nikt nie chciałby kupić denaturatu  w cenie whiskey, znaczy no, ja tam się nie znam na smakach, żeby coś. Porządkowania z tym więcej niż wypakowywania, bo zwykle jak kupują ludzie wódeczkę to jest takie "a no Grażynka, wiesz że smakową wódką się truć nie będę, weź czystą, na zdrowie lepiej wyjdzie" i posłuszna Grażynka smakową ci już wpieprza na półkę z czystą, bo ma bliżej. To to jeszcze nic, piwo to dopiero udręka. Ja nie wiem jak te firmy to robią. No piwa zawsze przywożą w opór, dokładasz je co godzinę, a na magazynie jeszcze po 3 palety stoi. Okres wakacyjny, wiadomo, to każdy lubi wypić piwko. O tyle dobrze, że to piwko jest, ale nie dość, że na magazynie w opór, to jeszcze "Dooobra ładuj to piwo, zaraz i tak zejdzie" i budujesz sobie taką małą metropolię z kartonów ze szkłem, po prawie 2 metry i modlisz się tylko, żeby to nie runęło. Całe szczęście, sytuację ratują przekąski, które znajdują się za plecami od alkoholu, czyli chipsy, paluszki, krakersy, czy inne tego typu wyroby, ponieważ jest to nawet przyjemna robota. Masz karton chipsów, nawalone paczek, ale lekkie. Zrzucasz tylko z półki puste kartony i na ich miejsce wkładasz te pełne.
Zawsze mnie wpieniało podejście współpracowników "ładuj na półki ile się da, to i tak zejdzie, a klient niech widzi, że półki pełne". No fajnie, ale robi się niepotrzebny chaos i bałagan, bezsens.
    2. Chłodnie. 
Mięsa, przetwory mleczne i te utrwalone, tu potrzeba skupienia podczas wykładania. Wszystkie daty trzeba sprawdzać, wszystko musi być dobrze ułożone, mięso, czy jogurty, nic nie ma prawa być zepsute. Swoją drogą z jogurtami jest ciekawa sprawa. Znajdują się na dolnych półkach, czyli często dzieciaki mają z nimi kontakt, fajne kolorowe pudełka, dziecko może się przykleić do szyby popatrzeć, ewentualnie popłakać się, bo rodzic nie chce kupić. Ale też lubi sobie odsunąć szybę, "bo co to za filozofia i wsadzić palucha w taki jogurt, a jak wiemy, jedyna osłonka takiego jogurtu to najczęściej takie pazłotko (nie wiem co to za materiał), no i tym paluchem robi dziurę, jogurt automatycznie do wyrzucenia, a najgorzej, jak jakiś sympatyczny klient nie zauważy uszkodzenia i sobie włoży do koszyka. Wszystko upieprzone w jogurcie, normalnie mleczna rozkosz. Nie mam pojęcia, dlaczego nie dają tych jogurtów wyżej. Mięsa jest zawsze dużo, bo musi być dużo, a jeszcze w wakacje, tu imprezka przy nowym grillu, co by somsiad zobaczył, że nas stać, albo jakieś ognisko na działce, no mięsa w opór. Wiąże to się też z tym, że ekspedienci często nie zwracają uwagi na cenniki i kabanosy, okazują się parówkami wołowymi. Gdy zbliża się godzina 14, chętnych do mięsa jest mnóstwo i pytań także.
- A przepraszam, karkóweczkę to gdzie mogę znaleźć?
- Za panem.
- A śledzików to tu jakoś nie widzę
- No bo śledziki teraz kawałeczek dalej się znajdują, przesunąć trzeba było.
Takie dialogi mogą się ciągnąć nawet i po 5 minut, a najgorzej jak klient nic nie powie, ja nie mogę nic zrobić i oboje stoimy zakłopotani i co tu robić. Tym sposobem chłodnie się nauczyłem na pamięć w 2 dni.
     3. Słodycze
Ze słodyczami też niezły zapieprz. Dają mi paletę, myślę sobie "do boju kowboju", ale oczywiście, trzeba dopowiedzieć "Słuchaj, tam masz takie wafelki, ich z 4 kartoniki są, to weź je jakoś wciśnij", myślę sobie, wszystko da radę zrobić. Za każdym razem łapię się na ten chwyt i to akurat na słodyczach, dlaczego nie na kiełbasie? A mianowicie, nawalone tych wafelków, nikt ich na dodatek nie kupuje, tam czasami jakaś Pani Wiesia weźmie "dla wnuczka będzie, bo lubi", a tak to stoi tego masa. Nie przetłumaczysz, że jest za dużo, że cokolwiek, musisz wyłożyć i koniec. Już pomijając fakt tych pojedynczych przypadków, że coś słabo schodzi, to z tych słodyczy najwięcej kartonów zawsze zbierałem, kiedy bym nie przyszedł, to pusty karton i na nowo wykładasz. Syzyfowe prace po prostu.
      4. Napoje.
Soki, wody, napoje gazowane, różne różniste. W tym przypadku się pozytywnie zaskoczyłem, ponieważ najlepiej schodzi woda. To miłe, że społeczeństwo się nie truje innymi słodkimi napojami. Na tym dziale, kartony są największe, ponieważ woda jest stawiana paletami, nie na półki, tylko na ziemię, no bo jest jej po prostu duża. Tutaj przydaje mi się mój nożyk. Butelki z napojami są owinięte w folie, żeby się nie przewróciły. Jeżeli jakieś "pięterko" jest już puste, no to rozsuwam swój nożyk, obcinam zbędną folię i znów jest ładnie i czysto. Muszę przyznać, że raz miałem taką sytuację. Wchodzę na powyższy dział i patrzę, że są w folii 5 litrowe butelki z wodą, a one to akurat najszybciej schodziły z tego wszystkiego. Po chwili namysłu, doszedłem do wniosku, że z góry ciachnę tę folię, no bo ciężko będzie klientowi wyciągać te butle. Nożyk w ruch, szybki ruch po folii i patrzę, drasnąłem jedną butelkę. Myśli paniki przyszły mi na myśl, woda ciurkiem się leje, kałuża coraz większa, a to w końcu 5 litrów. Ostatecznie wziąłem szybko tę butelkę, do góry nogami i na zaplecze do zlewu, niech ginie.
    Praca w supermarkecie nie należy do cięższych zajęć, a też do tych ambitnych się nie zalicza. Dla ucznia, żeby sobie dorobić, idealna. Ciekawi was pewnie jak skończyła się moja przygoda z tą pracą, otóż już tłumaczę. Po tygodniu pracy, na meczu gry w koszykówkę, skręciłem kostkę i tyle mnie widzieli, resztę wakacji spędziłem na śmiganiu o kulach, bez grosza przy duszy, ale za to z nowym doświadczeniem.

6 komentarzy:

  1. Nie ma to jak nowe doświadczenie :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kazde doswiadczenie jest na wage zlota 😉

    OdpowiedzUsuń
  3. Jako sprzedawca w takim sklepie nie pracowałam, ale byłam na inwentaryzacji - ze śmiesznych rzeczy pamiętam całą kaczkę w pudle z książkami :D

    Ps. półka a nie pułka - ten błąd bardzo razi :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma to jak praca z klientem! Sama pracowałam w sklepie w różnych charakterach także wiem o czym mówisz;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wbrew opiniom, klienci są strasznie sympatyczni 😊

      Usuń