niedziela, 3 lipca 2016

O tym jak walczyłem o życie w moje urodziny.

     Jakiś czas temu były moje urodziny. Niby nic ważnego, ale jakby nie patrzeć, dobry pretekst do ucieczki przed codziennymi obowiązkami. Całą sytuację można opisać jako bitwę :


- Było nas sześcioro (muszkieterowie? Ich raczej było trzech). Imprezka rozpoczęła się kameralnie, czyli piwko tzw. eliksir zwiększający szybkość (wodę ognistą zostawiliśmy na później). Dwa piwerka, cztery, pass. Osoby niezdatne do użycia odtransportowaliśmy w bezpieczne miejsce, a my w czterech ruszyliśmy do dalszej bitwy z głodem alkoholowym. Całkiem przypadkiem spotkaliśmy znajomych mojego brata, co zmusiło mnie i resztę moich ludzi (Don Corleone, wiadomo) do rozbrojenia z nimi bomby, w postaci alkoholu etylowego w ilościach nie małych. Jeżeli miałbym wyrazić zdanie na temat swojej osoby, brzmiało by ono tak, że wiele mi nie potrzeba do szczęścia, jeżeli chodzi o spożywanie płynów wysokoprężnych, ale tego wieczoru musiałem mieć dobre eliksiry na wytrzymałość, bo brnąłem równo z towarzystwem. W pewnym momencie los dopadł również mojego kuzyna. Konał mi na kolanach, ze łzami w oczach mówiłem mu, żeby nie odchodził, ale nie było innego ratunku i trzeba było biedaka odwieźć do domu. Byłoby zbyt pięknie gdybym i ja nie ucierpiał, dlatego jak na złość zaginął mój kierowca. W pewnym momencie wszyscy uczestnicy doszli do wniosku, że bitwa została wygrana i rannych trzeba odprowadzić do domów i się rozejść.
       Ja sam, bez transportu, długa droga przede mną, co tu robić? Nagle spod ławki po godzinnej drzemce wyłonił się kumpel i wzrokiem dał mi dokładny znak, że jest gotowy i czas wracać do domu. Z walki wracaliśmy długo, ranni opieraliśmy się o siebie, przeprowadzając przy tym bardzo ważne dyskusje polityczne (oczywiście nie znając się kompletnie na tym). Ostatnim etapem był tzw. "syndrom piątki" (tak, sam to wymyśliłem), a mianowicie działa to na zasadzie "Staaaary, ty to moja najlepsza mordeczka, piąteczka".
Do domu wpadłem z hukiem i bez żadnych komentarzy rzuciłem się na łóżko i zasnąłem. Ogólnie to rano doszedłem do wniosku, że bitwa była tak ostra, że mój hełm został poważnie uszkodzony i będę się kurował przez najbliższy tydzień okładami z wody (nie wódki) .
"Pierdolę, nigdy więcej nie piję".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz