niedziela, 24 lipca 2016

O tym jak byłem operatorem kamery.

       Dziewiąta trzydzieści, po zaledwie trzech godzinach snu, obudził mnie dzwonek telefonu niczym dzwony bijące w kościele.
 
- Halo? - zapytałem jeszcze zachrypniętym głosem od nocnej kawy i płynu do spryskiwaczy.
- Synku, chodź tutaj do nas do szkoły, bo tu przyjechali organizatorzy warsztatów.
- Jakich warsztatów? Rzemieślniczych ? Po co ja im jestem potrzebny, mam stoły skręcać?
- Filmowych debilu, masz wziąć udział w filmie, już cię zgłosiłam.

Oczywiście moja kochana mamunia ma w zwyczaju mówić dopiero po fakcie. Zakończyłem tę dość męczącą konwersację dając dokładnie do zrozumienia, że nie jestem raczej zadowolony i że to nie jest dobry dzień, ponieważ płyn do spryskiwaczy dostosowany był do stopni poniżej zera, a było co najmniej piętnaście na plusie. No cóż, stało się, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, a poza tym fajna przygoda się szykuje. Wstałem, ogarnąłem się i jako, że miałem blisko, wziąłem swoją dwukołową rakietę i udałem się na miejsce. Gdy dojechałem na miejsce i wkroczyłem do sali, zobaczyłem ludzi z którymi miałbym "pracować". Pozwolę sobie przedstawić.
1. Mój dobry kumpel - Typowy śmieszek, w sumie to tyle, szanuję.
2. Pani którą pierwszy raz widziałem - Taki typ "wiejskiego" monitoringu, chodź nie była to starsza pani, po 40'stce,
przed 60'tką.
3. Moja mama - Zrezygnowała później z filmu, w sumie nie wiem czemu.
4. Dwóch panów reżyserów - Typ ludzi, którzy są po 30'tce, ale chcą się za wszelką cenę dostosować do 18'latków, no nie przekonuje mnie.
5. Mojej mamy znajoma - Bardzo sympatyczna pani, ogólnie to lubię i szanuję.
6. Parę dzieciaków - Sympatyczne z ambicjami.
  Więc tak się prezentuje całe towarzystwo, ciekawie. Przez pierwsze parę dni, dwóch sympatycznych panów przedstawiało nam historię kina, dla niektórych interesujące, ale ja przez niedawno pisany referat w szkole "rzygałem" tym tematem, aż w końcu pewnego dnia :
- Musimy się podzielić rolami - zaproponował jeden z dwóch panów reżyserów.
Dyskusja trwała dłuższą chwilę, aż w końcu nadeszła moja kolej. Chcieli mi zaproponować rolę psa, ale uznałem, że za bardzo ambitne jak na mnie, dlatego też mówię :
- Ejejej, zaraz, chcę zadecydować
- W takim razie słuchamy - powiedziała przedstawicielka zgromadzonych, pani nr.2
- Chcę być kamerzystą - w chwili wypowiedzenia tych słów, patrząc po minach, nawet kaktus stojący na parapecie zwątpił, w sumie ja też.
  Nadszedł dzień filmu. Pierwsze parę scen zostało wykonanych bezproblemowo na przystanku autobusowym (nie wiem). Kolejna scena była z kajakiem, na rzece, nie no spoko, tylko skąd kajak wziąć?
- Pojedziecie na ośrodek wypoczynkowy, wypożyczycie i przypłyniecie do nas na plażę - Takie zadanie powierzyła nam mama kumpla (w liście nr.1).
No to poszliśmy. Ja osobiście bardzo lubię pływanie kajakiem, więc raczej to była frajda dla mnie, ale do rzeczy. Gdy dopłynęliśmy na plażę, trzeba było ten wodny pojazd wyciągnąć na brzeg, załadować na przyczepkę dostosowaną do takich wodnych pojazdów i dostarczyć na miejsce. Nie wiedziałem, że kajaki są takie ciężkie, ale coś za coś.
   Filmu nie oglądałem jeszcze i raczej nie obejrzę, ale ciekawe dlaczego mało wspominałem o tym kamerowaniu, już  tłumaczę, po nagraniu pierwszej sceny, panów dwóch reżyserów stwierdziło, że obraz się trzęsie jakby nagrywał to alkoholik, co najmniej ze stażem parunastu lat, także tyle z przygody. Przynajmniej kajakiem popływałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz